Polska, Grodziec

nocna przygoda na zamku

12 października 2008; 369 przebytych kilometrów




zamek Grodziec



Trochę to trwało, zanim do Grodźca dojechaliśmy, ciemno już było całkiem. Na horyzoncie już z daleka w świetle Księżyca widać było górę i okazało się, że na tej właśnie górze jest zamek! Dało się tam wjechać autem. Przejechaliśmy przez jedną wąską kamienną bramę, zatrzymaliśmy się, gdy zamajaczyły mury. Ciemno wszędzie, widać tylko, że do zamku prowadzi most zwodzony.
Wysiadamy i idziemy przez ten most. Pan już na nas czeka, a nas ogarnia euforia, zamek jest wielki, do tego wielki dziedziniec i nie licząc pana, będziemy tu sami! Juhuuuu! Prezes decyduje, że jednak zostaje z nami. Radocha niesamowita, ale to jeszcze nie koniec przygód!

Pan zaprasza nas do kasy, wspominamy coś tam, że głodni jesteśmy, możemy dostać jeszcze żurek i kiełbaski. Pan wpuszcza nas do jednej z sal, przynosi jedzonko i można z nim chwilę pogadać. A ja zajmuję się zdjęciami.
Odnosimy naczynia i pan pokazuje nam nasz pokój w jednej z wież. To całkiem przyjemna sala wieloosobowa, w rogu drewniane drzwi prowadzą do jednego z kibelków, o których jeszcze wspomnę ;) Chłopaki muszą już jechać, bo pan wraca na noc do domu i opuszcza na dole szlaban. Zamyka bramę i wychodzi tajemną furtką, zakluczając ją oczywiście. Tak więc zostajemy sami w piątkę, trzy dziewczyny, Prezes i pies Maurycy ;)

Nie możemy sobie odpuścić i zmarnować takie okazji, więc wybieramy się z dziewczynami na nocne zwiedzanie zamku! Na pierwszy ogień idzie wieża, bo jest najbardziej na wierzchu i jest otwarta :) Na drzwiach wiadomość, że jeśli ktoś ma lęk wysokości lub lęk przed ciemnością, to ma nie wchodzić ;) Ale nam ciemności nie straszne, mamy przecież latarkę ;)
Wychodzimy na samą górę. Ach, jak tu pięknie, gdzieś daleko światła miasta, w dole dziedziniec, a nad głowami gwiazdy! Aż mi się łezka w oku troszkę kręci, to naprawdę super szczęście, że możemy tu być! Atmosfera przygody jest niesamowita, a przed nami tyle do odkrycia, o czym na razie jeszcze nie wiemy :)

Wychodząc z wieży nie możemy ominąć ganku, który jest trochę ponad wejściem. Idziemy, a tam dalej jakieś schodki, no to nie namyślając się wiele, wchodzimy i już jesteśmy na kolejnym ganku, który prowadzi do kolejnej wieży! No nie, przecież teraz nie zawrócimy! Wchodzimy do wieży, jest wąziutki korytarzyk, który wiedzie nie wiemy jeszcze dokąd.
Po prawej mijamy jakieś drzwi, które udaje nam się sforsować ;) A tam korytarzyk, pokoik, w którym trwa remont, po drugiej stronie drugi pokoik, a w nim drabina na strych. Na strychu skarbów żadnych nie ma, więc idziemy jeszcze kawalindek korytarzykiem i napotykamy maleńki balkonik, z którego widać całkiem dużą salę, w której chyba kaplica kiedyś była.
Wracamy do większego korytarza, ale tu już droga się kończy, bo następne drzwi są zamknięte tak na fest. Ale widzimy, że za drzwiami pali się chyba światło, a po chwili słychać jakiś głos! Okazuje się, że to Prezes, jest na klatce schodowej, która prowadzi do naszego pokoju, czyli w drugiej wieży! Otwiera nam te drzwi, bo są o dziwo zamknięte od tamtej strony :)

Wracamy na dziedziniec, zostało nam do zwiedzenia jeszcze całe skrzydło zamku pomiędzy wieżą, na szczycie której byłyśmy, a wieżą, w której jest nasz pokój. Więc dalszy kierunek był oczywisty ;)
Wchodzimy do głównej części zamku. Sala, w której jedliśmy jest akurat zamknięta, a były tam wywieszone fajne sukienki. Ale co tam, naprzeciwko znajdujemy salę balową. Ciemno jest, nie możemy światła znaleźć, a na pewno jakieś jest, bo w żyrandolach są żarówki. Pod ścianą stoi stół, na górze przystrojone to wszystko wstążkami.
Następna sala ma kominek. Tu już jest światło, zapalamy, robimy fotki. W rogu pokoju schodki na górę, idziemy oczywiście! A na górze wielka sala z łóżkami, światło jest tylko w pokoiku obok, do którego drzwi to jakby dziura w ścianie. A sala jest naprawdę wielka, próbuję to jakoś rozświetlić lampą od aparatu, ale pomieszczenie jest za duże, tylko latarka trochę nam pomaga.
Idziemy dalej, a tam korytarzyk i schodki w dół, które prowadzą do wejścia na dole. Za korytarzykiem sala - kapliczka z balkonikiem, z którego zaglądałyśmy tu wcześniej od góry! Dalej już iść się nie da, z okien widać dziedziniec i wieżę, w której mamy pokój. Wracamy do sali z kominkiem, bo przecież trzeba tam zgasić światło. Po drodze jeszcze sala balowa. Znów zaczynamy poszukiwania, jak się zapala światło, mnie do poszukiwań inspiruje chęć porobienia jednak jakiś fotek. I wreszcie wpadamy na to, jak zapalić żyrandole, trzeba je po prostu kablem podłączyć do kontaktu, bo włącznika faktycznie nie ma. Udaje się! :) Tak nas ten fakt uszczęśliwia, że ogarnia nas kompletna głupawka, tańczymy z radości i robimy śmieszne zdjęcia :) Co za noc!

W końcu odwiedziłyśmy już chyba każdy zakamarek, który się odkryć i odwiedzić dało. Maurycy też zwiedzał zamek w poszukiwaniu kotów i zmęczony wrócił. Gadamy jeszcze trochę, a ponieważ mnie się spać wcale nie chce, to idę na końcu do łazienki. Wszyscy już śpią, więc czuję się, jakbym tu całkiem sama była. Troszkę mi dziwnie przyznać muszę ;)))

Spotkała nas dziś prawdziwa zamkowa przygoda i wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć, a moja radość nie ma granic! :D